poniedziałek, 19 października 2009

Tyle waży mój plecak

W plecaku było zbyt dużo ciepłej odzieży, zbyt ciepły śpiwór, wypasiony namiot, pełno żarcia i dwa litry wody :D

niedziela, 18 października 2009

I po co ci było brać tyle szpeju ?

Na początku października tego roku miałem zamiar pojechać sobie gdzieś w góry i odpocząć od problemów dnia codziennego. Szczerze mówiąc nie miałem zamiaru się męczyć i odkrywać nowych lądów. Obojętne było mi towarzystwo czy też jego brak. Chciałem odpocząć. Ale „pech” chciał, że przypadkowo znalazłem kompanów do wędrówki, którzy mieli już wytyczony cel. Było nim najwyższe pasmo rumuńskich Karpatów – Fogarasze. Jadąc tam nie miałem zielonego pojęcia jak się spakować i co wziąć więc przygotowałem się na warunki jesienno-zimowe. Stąd waga bazowa mojego plecaka (czyli waga sprzętu noszonego w plecaku włącznie z nim samym bez jedzenia, wody i paliwa) wykroczyła poza standardy ultralekkości. Plecak ważył 5,85 kg. Powodem był namiot i ilość izolacji pozwalająca przetrwać ewentualne mrozy. Waga jedzenia na 6 dni wynosiła 3,5 kg. Do tego doszła waga 125 militrowego zbiornika z gazem (210g) i wody. Początkowa waga plecaka z dwoma litrami wody przekroczyła 11,5 kg.


W trakcie wędrówki okazało się jednak, że pogoda spłatała nam figla – figla dość miłego. Okazało się, że zamiast metra śniegu, który zwykle zalega już w tych górach na początku października mieliśmy lato. Przynajmniej w dzień temperatury sięgały 25 stopni. W nocy były bliskie zeru, czasem trochę poniżej.

Ubranie:

Bielizna: Przewidując mrozy wybrałem bieliznę Under Armour przeznaczoną na temperatury poniżej 12 stopni Celsjusza. Koszulkę z długim rękawem i legginsy. Nie brałem żadnej dodatkowej bielizny – żadnych bokserek. Oczywiście letnie warunki zmusiły mnie do schowania legginsów do plecaka. Z koszulki korzystałem częściej, ale było mi w niej za ciepło. Następnym razem wezmę raczej cienką bieliznę z wełny z merynosa.

Warstwa izolacyjna: spodnie i bluza firmy Alvika z Polartec Classic Micro (czyli popularna setka). Ich przeznaczenie to izolacja w ciągu dnia, podczas postoju oraz jako docieplenie śpiwora. Przyznam, że rozwiązanie okazało się zbyt ciepłe. Jedyne momenty kiedy było ono naprawdę potrzebne to momenty kiedy wieczorem zatrzymywaliśmy się na biwak, namiot nie był jeszcze rozbity, zanim człowiek wpakował się do śpiwora miał lekko wilgotną bieliznę i był zmęczony, a po plecach chodziły ciarki. Jako ocieplenie śpiwora okazało się jednak zbyt ciepłe. Może jakbym wziął letni śpiwór byłyby bardziej na miejscu.

Warstwa zewnętrzna składała się z wiatrówki Montane Lite-Speed, spodni Montane Terra. Obie rzeczy okazały się strzałem w dziesiątkę. Ta wiatrówka waży trochę więcej niż bym chciał, ale ma fajny kaptur, który okazał się idealny podczas marszu w wietrzny wieczór. Teraz już wiem, dlaczego warto nosić wiatrówkę z kapturem. Aczkolwiek oszczędzenie 80 gramów (bo taka jest różnica między Lite-Speed a Golitem Whisp) kusi ;) Spodnie Terra firmy Montane – bardzo fajne, dobrze oddychające, szybko schnące, mocne, fajnie skrojone. Dobrze chroniły od wiatru. Niezłym patentem są wywietrzniki z boku nogawek odprowadzające nadmiar ciepła. Mogłyby być jednak nieco dłuższe by dół nogawki leżał na butach, dzięki czemu zbierałoby się w nich mniej nasion traw i innego śmiecia.

Warstwa wodoodporna: kurtka Haglofs Lim z Paclite i spodnie pertexowe firmy Warmpeace. Nie brałem tych rzeczy by być suchym. Spodnie dają dodatkową ochronę przed wiatrem i nie są nawet wodoodporne. W przypadku deszczu miały opóźnić zamoknięcie spodni, po czym wyschnąć, ale głównie docieplić i osłonić od wiatru. Kurtka Haglofsa była bardziej dociepleniem w czasie marszu. Nie padało, więc jej wodoodporności nie testowałem.

Docieplacz na postoje: kurtka Bergson Copenhaga na Primalofcie Sport 100. Ten ciuch się przydawał. Idealny na postoje i biwaki. Kiedy nie wieje jakoś bardzo, można go z powodzeniem wrzucić jako warstwę wierzchnią ale kiedy wiatr jest mocniejszy lepiej założyć ją pod kurtkę z Paclite. Wtedy izoluje lepiej. Materiał jest nieprzewiewny, więc nie znajduję logicznego wytłumaczenia tego zjawiska – po prostu subiektywne odczucie. Kurtka jest nieco ciężka jak na ultralekkie standardy, bo waży 505g. Mogłaby być przy tej wadze nieco dłuższa na tyłku.

Co na stopach ? Skarpety Rohner Original z wełny (druga para w plecaku) – moje ulubione od lat skarpety. Używałem ich zimą i latem. Trochę ciężkawe, ale właściwości z powodzeniem rekompensują dodatkową wagę. Tutaj okazały się jednak nieco za ciepłe. Buty – Salomon Fastpacker Mid GTX – bardzo wygodne, dopasowane, dobrze trzymały w kostce. Na pochwałę zasługuje podeszwa – jej kształt, rowkowanie i materiał, z którego ją zrobiono jest rewelacyjny. Trzyma się to podłoża jak głupie, co w takich Fogaraszach jest koniecznością. Oczywiście przy takiej plaży jaka tam była, membrana nie dawała rady. Raz dziennie trzeba było wysuszyć skarpety. By ochronić buty i skarpety przed nabieraniem śmieci z ziemi wziąłem stuptuty, które wcześniej przerobiłem – Salewa Trail Speed. Można było spodziewać się również śniegu, więc widziałem sens w zabraniu ich. Konstrukcja po mojej ingerencji okazała się całkiem przydatna, ale ich oddychalność była na poziomie gumaka. Już się wziąłem za to co producent określił mianem „membrany” i ją usuwam. Stuptuty okazały się chyba najmniej trafionym elementem garderoby podczas tego wyjazdu.

Rękawiczek z windblocka użyłem tylko raz w jakiś chłodny wieczór. Kominiarki ze stretchu używałem częściej – zarówno wieczorami, podczas marszu w chłodne poranki i podczas snu.

Namiot: Podczas tego wyjazdu wreszcie mogłem sobie przetestować w górskich warunkach mojego nowego MSR Hubba HP. Spakowałem go w firmowy worek, ale nie wziąłem worków do stelaża i szpilek. Wraz z 6 tytanowymi śledziami i 3 szpilkami ważył 1350g. Nie jest to mała waga jak na jedynkę. Bywają lżejsze. Mimo to namiot okazał się bardzo odporny na porywisty wiatr. Na pierwszym biwaku na wysokości ok. 2200 m n.p.m. ustawiłem go bokiem do kierunku wiatru, co dało zauważalne efekty w nocy. Wiatr wiał tak mocno, że musiałem zrezygnować z wentylacji i wywietrznik całkowicie zamknąć, bo po jego otwarciu wiatr pompował nim powietrze do sypialni z imponującą siłą. Mimo prób wiatru namiot się nie poskładał. Następnym razem pamiętałem by nie kusić losu i stawiać go szczytem do wiatru.

Materiał sypialni okazał się bardzo dobry – mimo wiatru podwiewającego poły tropiku nie pozwalał na wychłodzenie wnętrza. Podłoga mimo przeźroczystości dała radę na ostrych kamieniach. Kondensacja w wysokich partiach nie występowała w ogóle, natomiast w niższych rejonach trzeba było namiot rano suszyć. Nie było to wielce trudne – konstrukcja umożliwia odczepienie tropiku i strzepnięcie nadmiaru rosy. Potem wystarczy spakować wszystko do wora i w długą. Jedynym mankamentem konstrukcji namiotu był odciąg tylnej ściany – firmowa blokada napięcia linki okazała się niezbyt przemyślana. Zastąpiłem ją odpowiednim ruchomym węzłem blokującym się pod wpływem napięcia linki. Śledzie tytanowe firmy Vargo okazały się w miarę dobre. Pięknie trzymały w górskim gruncie, ale nie sądziłem, że tytanowego śledzia tak łatwo zgiąć. Natomiast po szpilkach Terra Nova (też z tytanu) nie spodziewałem się rewelacji, a mimo to zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie – okazały się wytrzymalsze od tytanowych śledzi, a odciągi utrzymywały równie pewnie.

Śpiwór: Spodziewając się mrozu wziąłem więc Cumulusa Quantum 450, który okazał się za ciepły. Zdecydowanie za ciepły. 200 gramów puchu spokojnie dałoby radę biorąc pod uwagę, iż zawsze śpię w bieliźnie, skarpetach i czapce.

Mata: Thermarest Ridgerest ucięty do wymiarów 120x50 cm. Bardzo wygodna i bezobsługowa mata. Resztę izolacji od ziemi stanowił pusty plecak.

Plecak: Golite Jam 2 udostępniony do testów przez firmę Arizzon. Wcześniej opisałem jego cechy przy okazji porównania z jego pierwszą wersją. Owszem – Jam 2 z 2009 roku jest nieco cięższy, ale o niebo wygodniejszy. Plecak obciążony 9-11 kilogramami przylegał do pleców jak przyklejony. Chcąc przetestować system nośny zostawiłem firmową piankę w „plecach”. Mimo iż worki, w których przechowywałem ubrania, śpiwory, namiot i jedzenie przybierały kształty dość dziwne pianka spełniła swoje zadanie – plecak utrzymywał komfortowy kształt. System nośny jest w tym plecaku po prostu dopracowany idealnie. Po całodniowym marszu nigdy nie odczuwałem dyskomfortu czy zmęczenia barków. Uważam, że plecak ten ma kilka elementów do odchudzenia – zbędna długość taśm i pasek piersiowy moim zdaniem niezbyt przydatny. Genialnym rozwiązaniem okazały się kieszonki na pasie biodrowym.

W jednej nosiłem wszystkie drobiazgi (multitoola, tabletki do odkażania wody, filterek, apteczkę i latarkę), w drugiej aparat fotograficzny. Dodając do tego boczne kieszenie siatkowe, w których miałem butle z wodą i niezbędne elementy garderoby nie musiałem niczego wyjmować z plecaka podczas marszu, bo wszystkie przedmioty miałem na wyciągnięcie ręki. Mimo przywiązania do mojego pierwszego Jama skuszę się na Jama 2. Może go nieco odchudzę ze zbędnych elementów dodających wagi, ale z pewnością znajdzie miejsce na moich plecach. Przy okazji wspomnę, iż w nowym Jamie 2 jest system ComPACKtor. Ułatwia on zmniejszenie objętości plecaka, kiedy jej nie potrzebujemy. Jednocześnie dzięki dwóm gumkom łatwo go dostosować do troczenia maty czy namiotu od spodu plecaka. System ten działa całkiem fajnie. Jedynie na gęsto zarośniętych szlakach masywu Bihor miałem pewne obawy o integralność mojej karrimaty szorującej po krzaczorach więc zrezygnowałem z patentu i troczyłem ją na szczycie plecaka przy pomocy taśmy zamykającej rolowany komin.

Kuchnia składała się z palnika MSR Pocket Rocket i dostosowanego do niego garnka firmy Jetboil o nazwie Companion Cup. Garnek został poddany wcześniej obróbce skrawaniem. Dzięki niej pozbyłem się aluminiowego otoku wokół radiatora znajdującego się na dnie i mogłem postawić garnek dnem bezpośrednio na palniku. Zużycie gazu w warunkach umiarkowanego wiatru i niskiej temperatury ok. 5 do 15 stopni C wyniosło 5,5 grama na 0,5 litra wrzątku, co jest wynikiem bardzo dobrym. Czas gotowania był nieporównywalnie niższy od palników konkurencji, choć nigdy nie ustawiałem palnika rozkręconego na maxa by oszczędzać paliwo.

Oryginalną pokrywkę zastąpiłem lżejszą z cienkiego aluminium, a oryginalny izolator neoprenowy od Companion Cup’a zamieniłem na folię reflectix (pozyskałem ją z osłony termicznej, którą kierowcy zwykli zostawiać na podszybiu samochodów w słoneczny dzień). Jedyną niezmienioną częścią oryginalnego CC była plastikowa miseczka będąca osłoną radiatora. W przyszłości mam zamiar jej używać w roli pokrywki. Całość po takim zabiegu waży razem z małą zapalniczką BIC 271 gramów (dla porównania oryginalny Jetboil waży 425g). Używałem gazu firmy Gosystem w ilości 125ml. Mimo swej wielkości pasował idealnie do środka Companion Cup. W skład reszty zestawu kuchennego wszedł spork (Lite My Fire) oraz izolator na worki z jedzeniem (również z folii reflectix). Dzięki niemu porcja zalanego wrzątkiem liofilizatu lub porannych płatków była zawsze gorąca, przy okazji nie parzyła mi rąk podczas jedzenia. Porcje jedzenia miałem popakowane w litrowej pojemności worki strunowe Ziplock.

Były one odpowiednio niskie by do wygrzebania z nich jedzenia starczał krótki spork LMF. Jako pojemników do wody używałem dwóch litrowych butelek PET. Jedna z nich miała zwykły korek, druga korek z dzióbkiem do picia.

Nabierając wodę z górskich strumieni pomagałem sobie filtrem w nakrętce by pozbyć się większych zanieczyszczeń mechanicznych, a wodę o niepewnej jakości uzdatniałem tabletkami Katydyn Micropur Forte.


Prowiant składał się z musli z mlekiem pełnotłustym na śniadanie i liofilizatów (jedna porcja 110 gramów dziennie) na kolację. W ciągu dnia odżywiałem się batonami własnej produkcji oraz batonami Snickers i KitKat Carmel. Dzienna porcja jedzenia ważyła 590 gramów i miała 2720 kcal.

Z innych przydatnych gadżetów wziąłem ze sobą kije Leki Thermolite, zegarek z kompasem, multitoola Leatherman Micra, latarkę Petzl E+lite, zestaw do mycia zębów firmy Jordan, małą buteleczkę mydła w płynie, ręcznik Dr. Bacty, papier toaletowy i krem. Nie wziąłem za to niezbędnego w górach kremu z filtrem UV, czego efektem była spalona na nosie skóra. Nie użyłem natomiast ani razu sznurka, taśmy Ducktape, zestawu do szycia, materiałów opatrunkowych i leków. I całe szczęście.

Zdjęcia wykonywałem aparatem Canon Ixus 860IS z obiektywem szerokokątnym.

Podsumowując: gdybym wiedział, jakie warunki pogodowe będą panowały w Fogaraszach tej jesieni wziąłbym o około 600 gramów mniej. Ale nie wiedziałem więc musiałem się strasznie umęczyć z tym ciężarem ;)

sobota, 17 października 2009

Fogarasze i Padis

Ostatnio nie miałem w ogóle czasu na pisanie. Głównie przez nawał pracy oraz wyjazdy. Trochę przez to zaniedbałem mojego bloga. Teraz nadszedł czas by odrobić "straty". Na początek zdjęcia z wyjazdu w rumuńskie Karpaty. W pierwszych dniach października odwiedziłem Fogarasze i góry Padis w masywie Bihor. Oto zdjęcia. Oczywiście wybrałem się w góry z plecakiem o wadze ultralekkiej. Podsumowanie dotyczące sprzętu, który wziąłem i używałem zamieszczę wkrótce.