poniedziałek, 19 października 2009

Tyle waży mój plecak

W plecaku było zbyt dużo ciepłej odzieży, zbyt ciepły śpiwór, wypasiony namiot, pełno żarcia i dwa litry wody :D

niedziela, 18 października 2009

I po co ci było brać tyle szpeju ?

Na początku października tego roku miałem zamiar pojechać sobie gdzieś w góry i odpocząć od problemów dnia codziennego. Szczerze mówiąc nie miałem zamiaru się męczyć i odkrywać nowych lądów. Obojętne było mi towarzystwo czy też jego brak. Chciałem odpocząć. Ale „pech” chciał, że przypadkowo znalazłem kompanów do wędrówki, którzy mieli już wytyczony cel. Było nim najwyższe pasmo rumuńskich Karpatów – Fogarasze. Jadąc tam nie miałem zielonego pojęcia jak się spakować i co wziąć więc przygotowałem się na warunki jesienno-zimowe. Stąd waga bazowa mojego plecaka (czyli waga sprzętu noszonego w plecaku włącznie z nim samym bez jedzenia, wody i paliwa) wykroczyła poza standardy ultralekkości. Plecak ważył 5,85 kg. Powodem był namiot i ilość izolacji pozwalająca przetrwać ewentualne mrozy. Waga jedzenia na 6 dni wynosiła 3,5 kg. Do tego doszła waga 125 militrowego zbiornika z gazem (210g) i wody. Początkowa waga plecaka z dwoma litrami wody przekroczyła 11,5 kg.


W trakcie wędrówki okazało się jednak, że pogoda spłatała nam figla – figla dość miłego. Okazało się, że zamiast metra śniegu, który zwykle zalega już w tych górach na początku października mieliśmy lato. Przynajmniej w dzień temperatury sięgały 25 stopni. W nocy były bliskie zeru, czasem trochę poniżej.

Ubranie:

Bielizna: Przewidując mrozy wybrałem bieliznę Under Armour przeznaczoną na temperatury poniżej 12 stopni Celsjusza. Koszulkę z długim rękawem i legginsy. Nie brałem żadnej dodatkowej bielizny – żadnych bokserek. Oczywiście letnie warunki zmusiły mnie do schowania legginsów do plecaka. Z koszulki korzystałem częściej, ale było mi w niej za ciepło. Następnym razem wezmę raczej cienką bieliznę z wełny z merynosa.

Warstwa izolacyjna: spodnie i bluza firmy Alvika z Polartec Classic Micro (czyli popularna setka). Ich przeznaczenie to izolacja w ciągu dnia, podczas postoju oraz jako docieplenie śpiwora. Przyznam, że rozwiązanie okazało się zbyt ciepłe. Jedyne momenty kiedy było ono naprawdę potrzebne to momenty kiedy wieczorem zatrzymywaliśmy się na biwak, namiot nie był jeszcze rozbity, zanim człowiek wpakował się do śpiwora miał lekko wilgotną bieliznę i był zmęczony, a po plecach chodziły ciarki. Jako ocieplenie śpiwora okazało się jednak zbyt ciepłe. Może jakbym wziął letni śpiwór byłyby bardziej na miejscu.

Warstwa zewnętrzna składała się z wiatrówki Montane Lite-Speed, spodni Montane Terra. Obie rzeczy okazały się strzałem w dziesiątkę. Ta wiatrówka waży trochę więcej niż bym chciał, ale ma fajny kaptur, który okazał się idealny podczas marszu w wietrzny wieczór. Teraz już wiem, dlaczego warto nosić wiatrówkę z kapturem. Aczkolwiek oszczędzenie 80 gramów (bo taka jest różnica między Lite-Speed a Golitem Whisp) kusi ;) Spodnie Terra firmy Montane – bardzo fajne, dobrze oddychające, szybko schnące, mocne, fajnie skrojone. Dobrze chroniły od wiatru. Niezłym patentem są wywietrzniki z boku nogawek odprowadzające nadmiar ciepła. Mogłyby być jednak nieco dłuższe by dół nogawki leżał na butach, dzięki czemu zbierałoby się w nich mniej nasion traw i innego śmiecia.

Warstwa wodoodporna: kurtka Haglofs Lim z Paclite i spodnie pertexowe firmy Warmpeace. Nie brałem tych rzeczy by być suchym. Spodnie dają dodatkową ochronę przed wiatrem i nie są nawet wodoodporne. W przypadku deszczu miały opóźnić zamoknięcie spodni, po czym wyschnąć, ale głównie docieplić i osłonić od wiatru. Kurtka Haglofsa była bardziej dociepleniem w czasie marszu. Nie padało, więc jej wodoodporności nie testowałem.

Docieplacz na postoje: kurtka Bergson Copenhaga na Primalofcie Sport 100. Ten ciuch się przydawał. Idealny na postoje i biwaki. Kiedy nie wieje jakoś bardzo, można go z powodzeniem wrzucić jako warstwę wierzchnią ale kiedy wiatr jest mocniejszy lepiej założyć ją pod kurtkę z Paclite. Wtedy izoluje lepiej. Materiał jest nieprzewiewny, więc nie znajduję logicznego wytłumaczenia tego zjawiska – po prostu subiektywne odczucie. Kurtka jest nieco ciężka jak na ultralekkie standardy, bo waży 505g. Mogłaby być przy tej wadze nieco dłuższa na tyłku.

Co na stopach ? Skarpety Rohner Original z wełny (druga para w plecaku) – moje ulubione od lat skarpety. Używałem ich zimą i latem. Trochę ciężkawe, ale właściwości z powodzeniem rekompensują dodatkową wagę. Tutaj okazały się jednak nieco za ciepłe. Buty – Salomon Fastpacker Mid GTX – bardzo wygodne, dopasowane, dobrze trzymały w kostce. Na pochwałę zasługuje podeszwa – jej kształt, rowkowanie i materiał, z którego ją zrobiono jest rewelacyjny. Trzyma się to podłoża jak głupie, co w takich Fogaraszach jest koniecznością. Oczywiście przy takiej plaży jaka tam była, membrana nie dawała rady. Raz dziennie trzeba było wysuszyć skarpety. By ochronić buty i skarpety przed nabieraniem śmieci z ziemi wziąłem stuptuty, które wcześniej przerobiłem – Salewa Trail Speed. Można było spodziewać się również śniegu, więc widziałem sens w zabraniu ich. Konstrukcja po mojej ingerencji okazała się całkiem przydatna, ale ich oddychalność była na poziomie gumaka. Już się wziąłem za to co producent określił mianem „membrany” i ją usuwam. Stuptuty okazały się chyba najmniej trafionym elementem garderoby podczas tego wyjazdu.

Rękawiczek z windblocka użyłem tylko raz w jakiś chłodny wieczór. Kominiarki ze stretchu używałem częściej – zarówno wieczorami, podczas marszu w chłodne poranki i podczas snu.

Namiot: Podczas tego wyjazdu wreszcie mogłem sobie przetestować w górskich warunkach mojego nowego MSR Hubba HP. Spakowałem go w firmowy worek, ale nie wziąłem worków do stelaża i szpilek. Wraz z 6 tytanowymi śledziami i 3 szpilkami ważył 1350g. Nie jest to mała waga jak na jedynkę. Bywają lżejsze. Mimo to namiot okazał się bardzo odporny na porywisty wiatr. Na pierwszym biwaku na wysokości ok. 2200 m n.p.m. ustawiłem go bokiem do kierunku wiatru, co dało zauważalne efekty w nocy. Wiatr wiał tak mocno, że musiałem zrezygnować z wentylacji i wywietrznik całkowicie zamknąć, bo po jego otwarciu wiatr pompował nim powietrze do sypialni z imponującą siłą. Mimo prób wiatru namiot się nie poskładał. Następnym razem pamiętałem by nie kusić losu i stawiać go szczytem do wiatru.

Materiał sypialni okazał się bardzo dobry – mimo wiatru podwiewającego poły tropiku nie pozwalał na wychłodzenie wnętrza. Podłoga mimo przeźroczystości dała radę na ostrych kamieniach. Kondensacja w wysokich partiach nie występowała w ogóle, natomiast w niższych rejonach trzeba było namiot rano suszyć. Nie było to wielce trudne – konstrukcja umożliwia odczepienie tropiku i strzepnięcie nadmiaru rosy. Potem wystarczy spakować wszystko do wora i w długą. Jedynym mankamentem konstrukcji namiotu był odciąg tylnej ściany – firmowa blokada napięcia linki okazała się niezbyt przemyślana. Zastąpiłem ją odpowiednim ruchomym węzłem blokującym się pod wpływem napięcia linki. Śledzie tytanowe firmy Vargo okazały się w miarę dobre. Pięknie trzymały w górskim gruncie, ale nie sądziłem, że tytanowego śledzia tak łatwo zgiąć. Natomiast po szpilkach Terra Nova (też z tytanu) nie spodziewałem się rewelacji, a mimo to zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie – okazały się wytrzymalsze od tytanowych śledzi, a odciągi utrzymywały równie pewnie.

Śpiwór: Spodziewając się mrozu wziąłem więc Cumulusa Quantum 450, który okazał się za ciepły. Zdecydowanie za ciepły. 200 gramów puchu spokojnie dałoby radę biorąc pod uwagę, iż zawsze śpię w bieliźnie, skarpetach i czapce.

Mata: Thermarest Ridgerest ucięty do wymiarów 120x50 cm. Bardzo wygodna i bezobsługowa mata. Resztę izolacji od ziemi stanowił pusty plecak.

Plecak: Golite Jam 2 udostępniony do testów przez firmę Arizzon. Wcześniej opisałem jego cechy przy okazji porównania z jego pierwszą wersją. Owszem – Jam 2 z 2009 roku jest nieco cięższy, ale o niebo wygodniejszy. Plecak obciążony 9-11 kilogramami przylegał do pleców jak przyklejony. Chcąc przetestować system nośny zostawiłem firmową piankę w „plecach”. Mimo iż worki, w których przechowywałem ubrania, śpiwory, namiot i jedzenie przybierały kształty dość dziwne pianka spełniła swoje zadanie – plecak utrzymywał komfortowy kształt. System nośny jest w tym plecaku po prostu dopracowany idealnie. Po całodniowym marszu nigdy nie odczuwałem dyskomfortu czy zmęczenia barków. Uważam, że plecak ten ma kilka elementów do odchudzenia – zbędna długość taśm i pasek piersiowy moim zdaniem niezbyt przydatny. Genialnym rozwiązaniem okazały się kieszonki na pasie biodrowym.

W jednej nosiłem wszystkie drobiazgi (multitoola, tabletki do odkażania wody, filterek, apteczkę i latarkę), w drugiej aparat fotograficzny. Dodając do tego boczne kieszenie siatkowe, w których miałem butle z wodą i niezbędne elementy garderoby nie musiałem niczego wyjmować z plecaka podczas marszu, bo wszystkie przedmioty miałem na wyciągnięcie ręki. Mimo przywiązania do mojego pierwszego Jama skuszę się na Jama 2. Może go nieco odchudzę ze zbędnych elementów dodających wagi, ale z pewnością znajdzie miejsce na moich plecach. Przy okazji wspomnę, iż w nowym Jamie 2 jest system ComPACKtor. Ułatwia on zmniejszenie objętości plecaka, kiedy jej nie potrzebujemy. Jednocześnie dzięki dwóm gumkom łatwo go dostosować do troczenia maty czy namiotu od spodu plecaka. System ten działa całkiem fajnie. Jedynie na gęsto zarośniętych szlakach masywu Bihor miałem pewne obawy o integralność mojej karrimaty szorującej po krzaczorach więc zrezygnowałem z patentu i troczyłem ją na szczycie plecaka przy pomocy taśmy zamykającej rolowany komin.

Kuchnia składała się z palnika MSR Pocket Rocket i dostosowanego do niego garnka firmy Jetboil o nazwie Companion Cup. Garnek został poddany wcześniej obróbce skrawaniem. Dzięki niej pozbyłem się aluminiowego otoku wokół radiatora znajdującego się na dnie i mogłem postawić garnek dnem bezpośrednio na palniku. Zużycie gazu w warunkach umiarkowanego wiatru i niskiej temperatury ok. 5 do 15 stopni C wyniosło 5,5 grama na 0,5 litra wrzątku, co jest wynikiem bardzo dobrym. Czas gotowania był nieporównywalnie niższy od palników konkurencji, choć nigdy nie ustawiałem palnika rozkręconego na maxa by oszczędzać paliwo.

Oryginalną pokrywkę zastąpiłem lżejszą z cienkiego aluminium, a oryginalny izolator neoprenowy od Companion Cup’a zamieniłem na folię reflectix (pozyskałem ją z osłony termicznej, którą kierowcy zwykli zostawiać na podszybiu samochodów w słoneczny dzień). Jedyną niezmienioną częścią oryginalnego CC była plastikowa miseczka będąca osłoną radiatora. W przyszłości mam zamiar jej używać w roli pokrywki. Całość po takim zabiegu waży razem z małą zapalniczką BIC 271 gramów (dla porównania oryginalny Jetboil waży 425g). Używałem gazu firmy Gosystem w ilości 125ml. Mimo swej wielkości pasował idealnie do środka Companion Cup. W skład reszty zestawu kuchennego wszedł spork (Lite My Fire) oraz izolator na worki z jedzeniem (również z folii reflectix). Dzięki niemu porcja zalanego wrzątkiem liofilizatu lub porannych płatków była zawsze gorąca, przy okazji nie parzyła mi rąk podczas jedzenia. Porcje jedzenia miałem popakowane w litrowej pojemności worki strunowe Ziplock.

Były one odpowiednio niskie by do wygrzebania z nich jedzenia starczał krótki spork LMF. Jako pojemników do wody używałem dwóch litrowych butelek PET. Jedna z nich miała zwykły korek, druga korek z dzióbkiem do picia.

Nabierając wodę z górskich strumieni pomagałem sobie filtrem w nakrętce by pozbyć się większych zanieczyszczeń mechanicznych, a wodę o niepewnej jakości uzdatniałem tabletkami Katydyn Micropur Forte.


Prowiant składał się z musli z mlekiem pełnotłustym na śniadanie i liofilizatów (jedna porcja 110 gramów dziennie) na kolację. W ciągu dnia odżywiałem się batonami własnej produkcji oraz batonami Snickers i KitKat Carmel. Dzienna porcja jedzenia ważyła 590 gramów i miała 2720 kcal.

Z innych przydatnych gadżetów wziąłem ze sobą kije Leki Thermolite, zegarek z kompasem, multitoola Leatherman Micra, latarkę Petzl E+lite, zestaw do mycia zębów firmy Jordan, małą buteleczkę mydła w płynie, ręcznik Dr. Bacty, papier toaletowy i krem. Nie wziąłem za to niezbędnego w górach kremu z filtrem UV, czego efektem była spalona na nosie skóra. Nie użyłem natomiast ani razu sznurka, taśmy Ducktape, zestawu do szycia, materiałów opatrunkowych i leków. I całe szczęście.

Zdjęcia wykonywałem aparatem Canon Ixus 860IS z obiektywem szerokokątnym.

Podsumowując: gdybym wiedział, jakie warunki pogodowe będą panowały w Fogaraszach tej jesieni wziąłbym o około 600 gramów mniej. Ale nie wiedziałem więc musiałem się strasznie umęczyć z tym ciężarem ;)

sobota, 17 października 2009

Fogarasze i Padis

Ostatnio nie miałem w ogóle czasu na pisanie. Głównie przez nawał pracy oraz wyjazdy. Trochę przez to zaniedbałem mojego bloga. Teraz nadszedł czas by odrobić "straty". Na początek zdjęcia z wyjazdu w rumuńskie Karpaty. W pierwszych dniach października odwiedziłem Fogarasze i góry Padis w masywie Bihor. Oto zdjęcia. Oczywiście wybrałem się w góry z plecakiem o wadze ultralekkiej. Podsumowanie dotyczące sprzętu, który wziąłem i używałem zamieszczę wkrótce.

sobota, 5 września 2009

Wszystkomający ?


Dzisiaj nie będzie opowieści o żadnych szmatkach, butach czy namiotach tylko o konkretnym sprzęcie określanym przez Anglosasów słowem „hardware”. Opowieść tyczyć się będzie sprzętu elektronicznego używanego w plenerze. Zastanawiałem się, czy w ogóle poruszać ten temat – wszak nie jestem ekspertem od smartphone’ów, aparatów fotograficznych, gpsów i urządzeń multimedialnych. Wiem jednak, jakie są moje preferencje jako klienta. Klienta dość specyficznego ;)

Jednym ze sposobów odchudzania sprzętu outdoorowego jest wybór przedmiotów uniwersalnych, mogących spełnić kilka różnych funkcji, tym samym zastępując kilka innych przedmiotów jednym. Przykładem może być zastosowanie poncho, kijów trekingowych, detergentów, śledzia od namiotu czy worka foliowego. W przypadku niektórych z nich wielość zastosowań jest ograniczona tylko fantazją użytkownika (a raczej jej brakiem ;)). W przypadku sprzętów elektronicznych wielość zastosowań jest niestety określona najczęściej z góry przez ich konstruktorów. Jednak biorąc pod uwagę rozwój technologii stosowanej obecnie w urządzeniach mobilnych trzeba wręcz zastanowić się nad redukcją ilości używanego sprzętu elektronicznego, a tym samym jego wagi. Produkowane obecnie wszystkomające smartphone’y, cameraphone’y i tego typu sprzęty mają wszystko to, co do niedawna zamknięte było w obudowach kilku innych urządzeń. Mamy telefony wyposażone w doskonałe odbiorniki GPS, aparaty fotograficzne, kamery wysokiej rozdzielczości, obsługę wszystkich protokołów internetowych, odtwarzacze multimediów i programy do edycji wszelkich dokumentów. O ekranach AMOLED i innych wodotryskach nie wspomnę. Są to oczywiście urządzenia dość kosztowne. Gdyby wyliczyć koszt jednego zaoszczędzonego grama dotychczas noszonego sprzętu elektronicznego zamienionego na urządzenie uniwersalne to może się okazać, że dotychczas poczynione przez nas inwestycje w puchowe śpiwory i drogie namioty były śmiesznie tanie. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że z tego smartphone’a będziemy korzystać w życiu codziennym może nabrać to już jakiegoś sensu.

Co takiego chciałoby się mieć na pokładzie naszego cuda techniki ?
W plenerze przydałoby się:
- zachowanie podstawowej funkcji – możliwości wykonywania rozmów telefonicznych (myślę oczywiście o rozmowach w granicach zasięgu sieci)
- obsługa wiadomości sms i mms,
- aparat robiący dobrej jakości zdjęcia – szybki, z intuicyjnym interfejsem, dobrą optyką, dostosowaną do optyki rozdzielczością (niekoniecznie najwyższą dostępną), dobrze oddającym kolory i światło przynajmniej w warunkach światła dziennego (bo oprócz Nokii N82 wyposażonej w lampę ksenonową żaden aparat nie robi dobrych zdjęć w warunkach braku oświetlenia)
- kamera – powiedzmy, że korzystam z niej bardzo rzadko, ale jednak czasami się zdarzy więc może się ona przydać – nie jest to jednak warunek,
- dobrej jakości odbiornik GPS z możliwością wykorzystania oprogramowania pozwalającego na nawigację nie tylko po drogach, ale i w plenerze,
- wyświetlacz - czytelny w jasnym świetle słonecznym,
- pojemna bateria pozwalająca na co najmniej kilkudniowy czas pracy urządzenia,
- wytrzymała obudowa (ideałem byłaby obudowa wodo-kurzo-wstrząsoodporna),
- system operacyjny działający płynnie i bez zakłóceń,
- notatnik – czasem chciałoby się zapisać jakieś myśli, o które łatwo na szlaku, a nigdy nie ma wtedy w kieszeni notesu,
- dyktafon – powód j.w. tylko działa szybciej,
- odtwarzacz mp3,
- radio FM,
- pamięć do składowania wszystkich zrobionych zdjęć i innych plików multimedialnych,
- ewentualnie kompas elektroniczny, latarka.

Do zastosowań codziennych przydałoby się dodatkowo:
- WIFI, Bluetooth, HSDPA, itd.,
- dobry kalendarz,
- obsługa skrzynki e-mail, przeglądarka, czytnik RSS, obsługa programów do edycji bloga, możliwość instalacji programów prezentujących prognozy pogody itp.,
- edycja bądź przynajmniej możliwość przeglądania dokumentów Word, Excell, Acrobat Reader.

Natomiast całkowicie obojętne jest mi to, czy na urządzeniu będzie można oglądać filmy, grać itp. Starość nie radość :P Ja już się zestarzałem i uważam to za czystą stratę prądu w takim urządzeniu.

Pytanie – czy istnieje urządzenie które łączy w sobie te cechy? Skrócę mój wywód do minimum – otóż nie. Nie istnieje. Mimo zapewnień producentów i operatorów o tym, że sprzedają nam sprzęt wszystkomający albo telefon outdoorowy można śmiało stwierdzić, że to, co oferują to tylko urządzenia pretendujące do tego miana. Cieszyć się należy z faktu powstania takiej kategorii jak telefon outdoorowy (niekoniecznie tak to się nazywa ale ja sobie to tak nazwałem) i tego, że producenci zmierzają we właściwym kierunku. Bo jak cieszyć się z tego, że za niewielkie pieniądze możemy sobie kupić telefon odporny na trudne warunki, ale pozbawiony praktycznie wszystkich możliwych funkcji (Samsung B2100). Z dala od cywilizacji telefon i internet i tak nie działa, więc telefon ten staje się bezużyteczny. Jego starszy brat Samsung B2700 został już lepiej wyposażony, ale co z tego, jeśli cierpi na permanentny brak energii. Z obiecanej długowiecznej baterii pozostał tylko mit. Za chwilę Nokia wprowadzi swojego odpornego na prawie wszystko 3720 Classic. I znowu ta sama historia – słaba bateria, słaby aparat, dalej brak gps i smartphone z niego żaden. Moim zdaniem marzenia o telefonie odpornym na warunki atmosferyczne i przyzwoitym wyposażeniu należy odłożyć na później. Trzeba sobie kupić dobry worek strunowy i jakieś mniej odporne cudo techniki do środka i tyle.

Co do systemów operacyjnych: z moich doświadczeń z systemem Windows Mobile wynika, że aparaty w niego wyposażone nie działają płynnie i daleko im do niezawodności. Jeśli chcemy mieć system działający płynnie zostaje chyba tylko Symbian. Symbianowe smartpnone’y z dobrym aparatem fotograficznym są na horyzoncie 4: stara Nokia N82, nowa Nokia N86, Samsung i8910 INNOV8 i Samsung Omnia HD. Nie liczę Nokii N97. Jakoś ta konstrukcja mnie nie przekonuje. Cierpi na choroby wieku dziecięcego i jak jego bracia z serii N – np. N95 raczej z nich nie wyrośnie. Nokia N82 robi najlepsze zdjęcia ze wszystkich telefonów, ale jest już nieco przestarzała. Gdyby skupić się na najnowszych trzech z wytypowanej czwórki to idą one łeb w łeb. Jakość zdjęć, system, oprogramowanie, obsługa wszystko na wyrównanym poziomie. Ale te nieszczęsne baterie!!! Producenci podają, że telefony te mają czas czuwania od 300 do 600 godzin. Nie wiem jak oni to wyliczyli czy pomierzyli, ale zakrawa to na kpinę. Konia z rzędem temu, kto nawet wyłączając wszystkie możliwe opcje dojdzie do takich wspaniałych rezultatów jak podawane. A w końcu telefon mający tyle przydatnych funkcji nie jest kupowany po to by bezużytecznie leżał w kieszeni. Na co mi taki kombajn multimedialny, który przestanie działać w górach po dobie lub dwóch? Trzeba by nosić ze sobą kilka zapasowych akumulatorów. Jeśli akumulator waży 10-20gramów (zależnie od pojemności), a na dwa tygodnie musiałbym wziąć ich ze 4 to może lepiej jednak zostać przy kilku urządzeniach dedykowanych, np: telefonie i aparacie fotograficznym. Ładowarki słonecznej w ogóle nie biorę pod uwagę – są one drogie, spełniają swoją funkcję tylko podczas słonecznych dni i do tego jej ogniwa muszą być skierowane dokładnie w stronę słońca.

Obecnie korzystam z Samsunga Omnia i900. W życiu codziennym bateria o pojemności 1000mAh dołączona przez producenta dawała radę przez dobę. Niedawno nie wytrzymywała nawet doby. Zakupiłem więc akumulator 1800mAh z firmy Batimex by dało się z telefonu korzystać. Kiedy wyłączę wszystkie wodotryski sieciowe jest on w stanie wytrzymać 3-4 dni. Oczywiście trzeba wtedy iść na kompromis i albo rozmawiać albo robić nim zdjęcia albo słuchać radia albo korzystać z GPS inaczej czas pracy skróci się masakrycznie i telefon będzie za chwilę bezużyteczny. Rozwiązaniem byłoby noszenie kilku akumulatorów, ale czy jakość tych wszystkich funkcji dostarczanych przez mojego smartphone’a uzasadni wagę dodatkowych baterii? Jakość zdjęć z tego kombajnu jest niezadowalająca (mimo pochwał na różnych serwisach internetowych) w porównaniu do najprostszej dostępnej na rynku cyfrówki. Możliwości modułu GPS znajdującego się w tym telefonie są w terenie oględnie mówiąc ograniczone – praktycznie pod każdym względem. Moduł GPS szybko drenuje baterię, telefon często się zawiesza, brak kompasu elektronicznego doprowadza do absurdalnych sytuacji, a chipset dostaje czasem pierdolca i dopiero restart doprowadza do eliminacji błędów w odczycie naszego położenia. Po pewnych doświadczeniach doszedłem do wniosku, że urządzenie to w plenerze może służyć co najwyżej do awaryjnego odnalezienia pozycji. O dziwo pełni dobrze swoją funkcję jako nawigacja samochodowa. Ale tak jak w przypadku porównania aparatu fotograficznego każdy prawie dedykowany do turystyki odbiornik GPS będzie lepszy. Jedynie odtwarzanie muzyki stoi na przyzwoitym poziomie – akurat odtwarzacze mp3 są lekkie, więc oszczędność wagi jest prawie niezauważalna. I to tyle na temat wszystkomających telefonów.

Także do zakupionego już przez nas wcześniej wodoszczelnego worka lepiej jest wrzucić kilka lekkich dedykowanych urządzeń niż jeden niedziałający telefon wszystkomający. Jak przestanie nam działać jedno z nich będziemy mieli przynajmniej drugie. Kiedy się gdzieś dalej wybieram zależy mi wtedy na dobrych zdjęciach. Robię ich dość dużo. Dlatego będę zabierał ze sobą dedykowany aparat fotograficzny. Obok niego w wodoszczelnym worku znajdzie swoje miejsce w miarę przyzwoity smartphone bez zbędnych wodotrysków pożerających baterię – mogący w razie potrzeby pomóc odnaleźć pozycję, zanotować dane spotkanej na szlaku osoby i zadzwonić, kiedy będzie tego potrzeba. Jedynie na krótkie wycieczki mogę zabierać ze sobą urządzenie uniwersalne.

Islandia by Marcel cz.6 i ostatnia

Marcel dotarł do końca swojej pieszej wędrówki po Islandii. Został mu kilometr do brzegu Atlantyku. Teraz znajduje się w Botnsdalur. Pisał, że ostatni 100 kilometrowy odcinek był najcięższy ze wszystkich. Zrobił w sumie 460 km w 16 dni. Do tego 110 km podwózki samochodem przez strażników ze względów bezpieczeństwa i 900 km na stopa z Keflavik do miejsca startu. Gratulacje. Teraz tylko czekać na jego powrót, zdjęcia i opowieści :D

Edit: Najnowsze wieści wskazują na pobyt naszego śmiałka w jednej z tych dwóch chat zaznaczonych na żółto.

View Spots in Iceland in a larger map

wtorek, 1 września 2009

Islandia by Marcel cz.5

Przed Marcelem zostało tylko 100 km drogi. Na noc zatrzymał się w Helgasali. Jutro wodospady Gulfoss i gejzer Geysir.

niedziela, 30 sierpnia 2009

H2O - kilka słów dotyczących filtrów

Trochę pobawiłem się moimi dwoma filtrami grawitacyjnymi i chciałem się podzielić moimi spostrzeżeniami odnośnie ich zalet i wad.

Filtr Webtex Surviva Pure - rzeczywista przepustowość (jeśli używać go jako filtra grawitacyjnego) to litr na 5:15 min. Wolny zastraszająco. Ale można go przyśpieszyć po prostu naciskając na bukłak z wodą. W terenie po pierwszym primingu nie wymagany jest priming kolejny. Startuje nawet kiedy jest suchy. Co mnie lekko zdenerwowało to cieknąca po kilku użyciach uszczelka gumowa między korpusem filtra i przejściówką do podłączenia wężyka. Jak dla mnie to trochę za szybko się sypie ten sprzęt określany mianem "wojskowego". Wnętrze filtra dobrze jest wysuszyć przed jego składowaniem lub chociażby wylać z niego wodę by go nią nie obciążać. Filtr Webtexa można rozkręcić bez problemu i wodę wylać ale by go dobrze wysuszyć trzeba poczekać 2 dni :/

Filtr Sawyer SP140 - moim zdaniem najlepsza lokata kapitału jeśli już wydawać kasę na jakiś filtr. Przepustowość wynosi litr na 1:40min (z możliwością przyśpieszenia poprzez zwiększenie ciśnienia w bukłaku). Po kilkunastu litrach wcale nie zwolnił. Nie wymagał primingu ani przed pierwszym użyciem ani później. Filtr jest szczelny w odróżnieniu od Webtexa. Można go rozkręcić i wytrząść z niego wodę. Po 5 minutach mamy filtr suchy.

Oczywiście filtry to tylko środek do uzyskania czystej wody. Żeby je przetestować wybrałem sobie najbardziej śmierdzącą i zieloną wodę z jeziorka jaką udało mi się znaleźć. Przefiltrowałem ją najpierw mechanicznie przez szmatkę. Potem do działania przystąpiły filtry. Oba zamieniły zielonkawą ciecz w ciecz idealnie przeźroczystą. Nie udało się mi doszukać jakiegoś zielonkawego koloru. Jedyne różnice odczuć mogłem w smaku wody. Webtex dawał wodę o smaku lekko chemicznym: słodkawo pieprznym. Może faktycznie w filtrze zastosowano jakiś związek jodu. Woda nie miała natomiast w ogóle posmaku typowego dla bajora, z której ją wyciągnąłem. Filtr Sawyer dawał wodę o smaku przyjemnym ale po wnikliwym badaniu można było odczuć pewną delikatną dozę jeziorowego zapaszku. Wyczuć ją było trudno bo 2 osoby na 3 go nie wyczuły przy pierwszych próbach. W sumie gdyby nie moje sugestie pewnie przeszłoby to niezauważone. Próby organoleptyczne wykazały, iż oba filtry dają wodę zgodnie z pierwotnymi oczekiwaniami i opisem producentów filtrów (poza chemicznym smakiem wody Webtexa). Niestety testów czystości chemicznej i biologicznej wody nie jestem w stanie przeprowadzić.

Islandia by Marcel cz.4

Wczoraj Marcel doszedł do opuszczonej chaty Hald. Pisał, że wiatr mu tę chałupkę próbuje przestawić. Dziś prawdopodobnie przybył do kolejnej, lepszej nazwanej Halaskogur. Planuje w niej spędzić całe dwa dni i odpocząć oraz spędzić czas na doprowadzaniu się do stanu pierwotnego. Przez ostatnie dni Marcel spotkał 2 ludzi idących jak on szlakiem oraz kilkudziesięciu innych (w samochodach, chatach oraz strażników). Co mnie bardzo zdziwiło wszędzie ma zasięg telefonu. Przez ostatnie 4 dni przeszedł 200 km co jest całkiem przyjemnym wynikiem. Oby tak dalej.

środa, 26 sierpnia 2009

Islandia by Marcel Update

Wyjechałem na kilka dni w miejsce, w którym nie było czegoś takiego jak HSDPA, GPRS ani nawet EDGE. Nie było więc mowy o tym by uzupełniać bloga. Mimo braku dostępu do internetu moja komórka od czasu do czasu odbierała SMSy od Marcela. Czas uzupełnić braki w relacjach z jego wyprawy:
23 sierpnia - Nocuje w opuszczonej chacie Laugavellir. Dzień wcześniej zrobił ponad 55 km. Trasa z dnia 23.08 biegła na południe od jeziora Askja. Pogoda nie dopisywała.
24 sierpnia - Marcel jest a Askji. Za nim 1/3 trawersu. Kilkanaście kilometrów podjechał samochodem z ratownikiem. Powodem była nadciągająca burza. Zdrowy rozsądek i opinia strażnika wzięły górę.
25 sierpnia - Dzień odpoczynku i planowania. Sporo nowych informacji od strażników. Marcel pisze, że musi zmienić trasę bazując na tym co mówią i prognozach pogody.

Dziś nie dostałem żadnego info. Trzymam kciuki by pogoda mu nie pokrzyżowała planów i nie musiał nadkładać drogi.

sobota, 22 sierpnia 2009

Islandia by Marcel cz.2

Dostałem dzisiaj kolejnego SMSa od Marcela. Dziś idzie w stronę zapory Karahnjukur. Pogodę ma słoneczną i wietrzną jak to na Islandii. W nocy i z rana był przymrozek. Cwaniak - nie musiał testować swojego Cumulusa X-lita - spał w chacie Geldingafellskali (cokolwiek to oznacza). Widać, że w pobliżu siedzib ludzkich Marcel ma zasięg. Sądzę jednak, że na kolejną wiadomość trochę dłużej poczekam. Muszę mu coś odpisać i podnieść na duchu. Choć pewnie na tym etapie nie jest źle. Chwała Bogu, że po Islandii nie chodzą niedźwiedzie - przynajmniej jeden problem z głowy.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Śmieci w butach

Ten temat był poruszany jakiś czas temu przez vicka - kolegę "po fachu". Śmieci wpadające do butów z niską cholewką są łagodnie mówiąc utrapieniem. Drobne ziarenka i nasionka potrafią doprowadzić wełniane skarpetki do ruiny. Przez drobiny gromadzące się w butach zniszczyłem sobie kiedyś wyściełanie dość drogiej pary butów w jeden tylko dzień. Buty były do wyrzucenia. Pominę stan moich nóg po tym spacerku. Powstało już wiele konstrukcji zabezpieczających wnętrze buta przed dostawaniem się śmiecia do wewnątrz. Kilka firm produkuje świetnie działające gaitersy: Montbell, Inov-8, Outdoor Research, Raidlight. Niestety większość produktów dostępna jest za granicą, a takie jak chciałem były tylko w USA. Nie chciało mi się wydawać kasy na przesyłki więc pozostało mi zakasać rękawy i zrobić własne. Jako, że po przeszukaniu szafy nie znalazłem wśród posiadanej odzieży żadnych ochotników do przeróbki na stuptuta postanowiłem kupić eksperymentalnie stuptuty Salewa Trail Speed w celu ewentualnej przeróbki celem odchudzenia. Miały ważyć 94 gramy. Po odchudzeniu liczyłem na wagę ok. 60 gramów. Oczywiście po otrzymaniu paczki wziął mnie lekki wkurw, a Salewa znalazła się na mojej czarnej liście. Stuptuty ważą 134 gramy !!! Ale coż to dla Salwey - wszak to TYLKO 50% pomyłka na niekorzyść klienta, któremu zależało na wadze. Zastanawiam się co ci producenci sobie myślą - że nikt nie ma wagi w domu ? Może by tak kolesie z Salewy poszli do jakiejś Biedronki i kupili za kilkadziesiąt złotych wagę kuchenną. Więcej by to dało niż ich dział R&D :P Nawet na opakowaniu było jak byk napisane - 94g. Całe szczęście ich wyrób kosztował całe 69 złotych więc tragedii nie było. Odchudzanie zaczęło się z wyższego pułapu wagowego.
Mimo to nie poddałem się. Albo będą lekkie albo skrócę im żywot. W ruch poszły nożyczki. Trzeba przyznać, że te chińskie szwaczki są ostatnio skrupulatne. Dokładne wyprucie zamków i taśm odblaskowych bez uszkodzenia tkaniny zewnętrznej stuptuta zajęło mi ze 3 godziny życia. Kolejne 15 minut zajęło upiłowanie plastikowych klamerek trzymających hypalonowe paski pod butem. Potem zabrałem się za szycie. To co pozostało z produktu Salewy zszyłem sobie tylko znanymi ściegami, na które dałem sobie dożywotną gwarancję. Stuptuty były wcześniej zbyt szerokie na wysokości górnej krawędzi. Lekko to zmodyfikowałem - tak by na gołej nodze nie czuć było ucisku oraz by stuptut dobrze trzymał się na nogawce spodni.
Producent dał ciała jeśli chodzi o wagę, ale materiały użyte do produkcji stuptutów są całkiem niezłe: tkanina zewnętrzna to mieszanka lycry i wodoodpornej rozciągliwej membrany, górny i dolny brzeg są zaopatrzone w podgumowane rozciągliwe taśmy bardzo dobrze trzymające się buta. Z przodu mamy haczyk do zaczepienia o sznurówki.
Po wprowadzeniu tych zaawansowanych zmian konstrukcyjnych ;) całość waży przyzwoite 77 gramów i dalej spełnia swoją rolę. Nawet brak paska pod butem nie wpływa na trzymanie się gumki do buta. Jedyna niedogodność to taka, że trzeba stuptuty włożyć na nogi zanim założy się buty. Nie można zdjąć ich tak szybko jak oryginalnych. Dla mnie nie stanowi to problemu - zakładać je będę rano, zdejmować wieczorem.
Efekt:
Podsumowując: dorobiłem się całkiem wygodnych i oddychających stuptutów 3 sezonowych. Są faktycznie oddychające. Pochodziłem w nich kilka godzin w bardzo gorący dzień. Mimo to zapomniałem o ich istnieniu. Przypomniałem sobie o nich kiedy chciałem zdjąć buty po powrocie do domu. Szerokie gumki trzymają się butów jak przyklejone. Nie osiągnąłem jedynie oczekiwanej wagi ale więcej się nie da zjechać z wagi w przypadku tego produktu. Można jeszcze górną szeroką gumkę zastąpić lżejszą ale to już wykracza poza moje umiejętności - trzebaby zastosować elastyczną nić i ściegi jakich nie nauczyłem się na zajęciach ZPT :P

Islandia by Marcel

Mój kolega Marcel (vel Rzez) próbuje zrobić trawers Islandii z buta na lekko - ze wschodu na zachód. Zastanawiałem się nad uczestnictwem w tej przygodzie ale obowiązki mi na to w tym roku nie pozwoliły. Marcel wyleciał wczoraj wieczorem. Dzisiaj znajduje się już Egilsstadir dokąd trafił jadąc na stopa 700 km. Napisał: "Szukam gazu i jadę na południe do Muli. Widoki oszałamiają: zorza polarna, lis polarny, góry lodowe, lodowce." Kiedy tylko będzie miał zasięg będzie mi relacjonował swoją wyprawę, a ja postaram się wrzucić info na bloga.

Wyświetl większą mapę
Marcel pojechał tam z planem rozpoczęcia pieszej wędrówki z miejscowości Hofn lub Land. Potem drogą F980 w stronę Mulaskali, przez Egilssel, Geldingafellsskali, obejście lodowca od północnej strony przez Bergvislarkofi, przejście brodem przez rzekę Eyjabakar, Snaefellsskali, dalej w kierunku Jokulsa a Dal, przez tamę Karahnjukar, dojście do drogi F910, drogą do Aksja do ułatwi pokonanie kilku rzek przez które trzeba przejść mostem. Dalej na zachód z wejściem na wulkan Trolladyngja, stąd na północ od lodowców Tungafellsjoekull i Hofsjoekull. Następnie do Hveravellir i opinięcie Langsjokull od północy. Potem albo na północ od rzeki Hvita z zahaczeniem o wodospady Hraunfossaralbo na południe z wejściem na wulkan Ok. Dalej pomiędzy jeziorami Reydarvatn i Eriksvatn. Stamtąd Marcel wymyślił dwie trasy i nie wiem którą wybierze: pójdzie w kierunku Skessuhorn i skończy na półwyspie Akranes albo skieruje się na Snaefellsness i wejdzie na Baula.
Marcel niesie ze sobą plecak ważący ok. 17 kg wraz z jedzeniem na ponad miesiąc. Trzymam kciuki.

wtorek, 4 sierpnia 2009

H2O - filtry grawitacyjne - pierwsze wrażenia

Drogą kupna wszedłem w posiadanie dwóch wybranych wcześniej filtrów: filtru SP140 firmy Sawyer i filtru Surviva-Pure firmy Webtex.

Dzięki zakupowi udało mi się uściślić pewne istotne fakty (czytaj: pobrałem kosztowne nauki).
Webtex przyznaje się do użycia wewnątrz swojej konstrukcji elementu filtrującego zawierającego membranę 0,2 mikrona, związki jodu i węgiel aktywowany. Ten ostatni element jest widoczny po rozkręceniu filtra (jest to też sposób na usunięcie zanieczyszczeń z obudowy filtra). Dziwi mnie zastosowanie związków jodu. Nie wiem co mogą one zdziałać jeśli ich oddziaływanie jest ograniczone w czasie (w końcu przez ten filtr woda leci dość wartko). Smak wody z tego filtra jest jakby lekko słodkawy i ostry jednocześnie. Jest to efekt działania węgla aktywowanego. Faktycznie filtr ten polepsza smak i przejrzystość wody. Badań laboratoryjnych nie robiłem.
Filtr Sawyera zawiera membranę 0,1 mikrona i to w zasadzie wszystko. Nie polepsza smaku ani wyglądu wody (polepsza przejrzystość, kolor pozostaje).
Z danych, które udało mi się wcześniej zebrać wywnioskowałem, iż oba filtry ważą około 60 gramów. W rzeczywistości Sawyer waży 46 gramów co mnie niezmiernie cieszy.
Mniej cieszy waga filtra Webtex - 118 gramów (+5 gramów nakręcane przejściówki do wężyków). Filtry zmieniają również wagę kiedy są mokre.
W przypadku Webtexa jest to różnica 12 gramów, w przypadku Sawyera 2-5 gramów. Oczywiście wagi tutaj opisane dotyczą tylko elementu filtrującego (bez wężyków i przejściówek).

Kolejną różnicą na korzyść filtra Sawyera jest to, iż nie wymaga primingu (czyli przepuszczenia przez niego wody przed pierwszym użyciem). Filtr Webtexu wymaga takiej operacji. Nie jest to szczególnie uciążliwe ale zawsze dodatkowa zabawa. Podczas primingu z filtra zlatują widoczne drobinki węgla aktywowanego.

Kolejna różnica (znów na korzyść Sawyera): webtexowy filtr nie może być oczyszczony poprzez backflushing (czyli przepuszczenie czystej wody w odwrotnym kierunku). Sawyera można tak umyć w terenie (wystarczy nawet woda zgromadzona w ustach - nie trzeba filtra podłączać do kranu). Dzięki temu produkt firmy Sawyer faktycznie może być długowieczny. Surviva-Pure jak się zapcha to niewiele będzie można zdziałać. Aczkolwiek mogę się mylić. Może producent nie opisał takiej procedury, a jest ona możliwa. Na razie wolę nie próbować.

Filtr Webtexa dostajemy w zestawie z adaptorem na kran i dwoma kompletami przejściówek wkręcanych w filtr służących dopasowaniu go do różnych średnic wężyków stosowanych w bukłakach. Dostajemy też instrukcję.
Filtr Sawyera przyszedł w zestawie z poliwęglanową butelką tworzącą z filtrem źródło czystej wody. Wystarczy butelkę napełnić brudną wodą zamknąć i pić przez wystającą rurkę.
Oczywiście zestaw jest mocno pancerny i waży ponad ćwierć kilo. Jest to dla mnie wystarczającym powodem do porzucenia myśli o jego noszeniu w plener :P W zestawie mamy jeszcze gratis kilka rurek z różnych materiałów oraz dwie niepotrzebne obejmy (widoczne na zdjęciu).

O różnicach w wydajności i innych cechach filtrów napiszę za jakiś czas.

W celu uzdatnienia wody metodą grawitacyjną należy zaopatrzyć się w wężyk o odpowiedniej średnicy oraz korek do butelki z adapterem do wężyka.
Będąc przezornym kiedy przerabiałem stare Kudu na miskę zostawiłem sobie wszystkie inne elementy. Jeśli ich nie masz polecam zestaw Platypus Hoser 2 lub 3 litry. Zawiera on wszystkie te elementy oraz bukłak mogący służyć jako rezerwuar brudnej wody. Ja jako tego rezerwuaru użyję zwykłego Platypusa 2L. Cały taki zestaw (rurka + korek z adaptorem) ważą ok. 50 gramów. Butelka na brudną wodę będzie ważyć 30 gramów. Butelek na czystą wodę nie liczę bo i tak musiałbym je nosić. W ten sposób mam dwa zestawy filtrów grawitacyjnych: z filtrem Webtexa ważący 203 gramy i filtrem Sawyer o wadze 126 gramów. Waga tego pierwszego nie zachwyca, ale drugiego to już jest pewna przewaga nad konstrukcjami typu MSR-a czy Platypusa. Jeśli jednak zdecydujemy się nie używać wcale pojemników na czystą wodę możemy pić bezpośrednio z butelki brudnej wody poprzez filtr liniowy. Wtedy mamy dodatkową oszczędność wagi. Jedyne co należałoby wtedy dodać do zestawu to ustnik od bukłaka (czyli jakieś 10 gramów).

Moim zdaniem oba filtry są warte uwagi. Jeśli miałbym wybierać filtr do wykorzystania blisko cywilizacji wybrałbym z pewnością filtr Webtexa. Jako filtr używany w środowisku naturalnym, pozbawionym pól uprawnych, pastwisk, zakładów przemysłowych i aglomeracji wybrałbym bez wahania filtr Sawyera. Przy czym oba wymagają użycia środka chemicznego do oczyszczenia wody z wirusów. Filtr Webtexa w połączeniu z tabletką Katydyna ma tą przewagę, że woda z niego smakuje jakbyśmy tej tabletki wcale nie użyli.

piątek, 31 lipca 2009

Plecak Golite Jam 2009

Plecak Jam z roku 2009 miał być z założenia kontynuacją historycznego modelu Jam wprowadzonego przez Golite wiele lat temu. Jest on nieco większy niż protoplasta bo w rozmiarze L ma 51 litrów pojemności (zamiast wcześniejszych 45L). Stało się to po części za sprawą większej kieszeni z przodu powiększonej o z 3 do 6 litrów.
Powiększono też nieznacznie przestrzeń komory głównej oraz wielkość kieszeni bocznych (zastosowano w nich również rodzaj elastycznej półprzeźroczystej tkaniny (lycra) zamiast wcześniejszej siatki).
Górne krawędzie kieszeni bocznych są ustawione pod kątem dzięki czemu możemy z nich z powodzeniem korzystać nie zdejmując plecaka.
Poza pojemnością Jam jest plecakiem kultywującym tradycję: tak jak pierwowzór ma więcej dodatków funkcjonalnych niż sobie można w takim plecaku zażyczyć. W części plecaka przylegającej do pleców mamy już oddychającą wyściółkę z siatki (wcześniej mieliśmy w tym miejscu nylon z dyneemą).
Wewnątrz niej mamy zainstalowany panel z pianki (panel jest wyjmowalny).

Poprawione w stosunku do pierwowzoru szelki plecaka są już wyprofilowane (inaczej w wersji dla kobiet i dla mężczyzn) oddychające i pokryte siateczką. Oczywiście mamy tu wygodny, regulowany pasek na wysokości piersi, a klamerka go spinająca została wyposażona w zintegrowany gwizdek.
Plecak wyposażony został również w biodrowy pas nośny zapinany nowego kształtu klamrą. W ogóle klamry w tym plecaku Golite'a stanowią nową jakość. Pas nośny został częściowo wyściełany siatką dla zwiększenia komfortu.
Producent wysłuchał moich modłów ;) i pas nośny zaopatrzył w dwie dość pakowne kieszenie zapinane na zamek.
Kieszonki nie gwarantują wodoszczelności bo są z tego samego materiału co kieszenie boczne (rodzaj lycrowatej gęstej siatki). Umożliwiają schowanie podręcznych przedmiotów takich jak aparat fotograficzny, telefon czy batonik.
Wewnątrz kieszeni mamy przegródki na mniejsze przedmioty takie jak klucze, latarkę itd. Już za sam dodatek tych kieszeni Jam 2009 ma u mnie wielkiego plusa.
Wewnątrz komory głównej mamy elastyczną kieszeń na bukłak (do ok. 3 litrów). W jej wnętrzu mamy nawet wieszaczek pozwalający powiesić bukłak mniejszych rozmiarów wewnątrz kieszeni.
Wyjścia rurki od bukłaka są po obu stronach pleców jednak ich nowy kształt na 100% spowoduje wlanie się do plecaka wody podczas opadów deszczu.
Komora główna zamykana jest na rolowany komin zaciskany linką ze stoperem oraz taśmę kompresyjną z klamerką. To rozwiązanie znamy już z poprzedniego Jama i nic się w tym zakresie nie zmieniło. Taśma umożliwia przytroczenie maty czy rakiet śnieżnych na szczycie plecaka.
A propos troczenia - wreszcie doczekaliśmy się bocznych taśm kompresyjnych w takiej długości by faktycznie można było coś do plecaka przytroczyć. Obecna ich długość gwarantuje bezproblemowe troczenie pełnej długości karimat czy dwuosobowego namiotu. Boczne taśmy kompresyjne można rozciągnąć do tego stopnia by połączyć z klamerkami po przeciwnej stronie plecaka kompresując w ten sposób całość plecaka.
Kieszeń przednia jest zamykana na zamek kryty patką tak jak to było w pierwowzorze. Widać producent przestał wierzyć zamkom wodoszczelnym montowanym w Jamie 2 z 2008 roku.
Poza taśmami kompresyjnymi z boku plecaka zastosowano w nim nowy system nazwany ComPACKtor. Pod dnem plecaka mamy dwie plastikowe sprzączki oraz po przeciwnej stronie dwie pętelki umożliwiające znaczne zmniejszenie objętości plecaka kiedy nie jest nam ona potrzebna. Wtedy z wielkiego wora robi się nam zgrabny plecaczek przeznaczony na jednodniowe eskapady. Mogłoby się to wydawać gadżetem bez znaczenia jednak ten sposób kompresji powoduje przesunięcie zawartości plecaka, a co za tym idzie również ich ciężaru bliżej ciała.

Na zewnątrz plecaka zostały umiejscowione dwie pętle do mocowania czekanów czy kijków trekkingowych.
Z innych istotnych rzeczy należy dodać, iż zmieniła się tkanina z której wykonany jest plecak. Obecnie jest to tkanina wcześniej stosowana w plecaku Golite Pinnacle o nazwie Dyneema-X (X wiąże się z tym w jaki sposób krzyżują się widoczne włókna dyneema). Czy między tradycyjnym nylonem ripstop z dyneemą, a tym są jakieś różnice w funkcjonalności nie potrafię powiedzieć. Materiał spawaia wrażenie grubszego niż ten, który został zastosowany w moim Jamie (pierwszej generacji) ale może to tylko wrażenie.
Waga plecaka w rozmiarze L wynosi 762 gramy. Waga deklarowana przez producenta jest niższa o 9 gramów więc jest to wynik całkiem przyjemny. Pianka usztywniająca plecy waży 39 gramów więc po jej usunięciu otrzymamy plecak ważący 723 gramy. Jam pierwszej generacji po odchudzeniu waży 200 gramów mniej ale te wszystkie bajery muszą swoje ważyć ;)

Ogólnie plecak sprawia bardzo dobre wrażenie. Jest z pewnością bardzo przemyślaną konstrukcją dającą wiele swobody w pakowaniu i aranżacji ekwipunku. Pozostawia również swobodę w zakresie odchudzania wagi. W miarę upływu czasu będę uzupełniał informacje odnośnie strony użytkowej tego plecaka.